... nie wiem, czy się nadają... ale... :)
... ale zdobią torebkę mojej koleżanki - w sumie obie jesteśmy zadowolone z efektu końcowego, ale od poczatku!
Siedzę godzinami na Waszych blogach i przypatruję się tym fajnym broszkom - ot, teoretycznie prościzna, ale praktycznie... hm... no cóż... trochę nerwów tracę, parzę palucha! I w końcu rzucam tą część robótek ręcznych w kąt, mówię sobie - nie nadaję się do tego, nie wychodzi mi, widać nie moja dziedzina. Ok, godzę się z tym, jest tyle innych rzeczy do produkowania...
Poniedziałek, do kwiaciarni wchodzi Asia. Minę ma nietęgą, pytam więc o co chodzi - ta wyjmuje z reklamówki torbę. Skóra eko, ecru, może kość słoniowa, duża, faaaaaaaaaaaajna! Nadal nie wiem o co kaman. W końcu dowiaduję się, że torebka ma defekt - zdarty kawałek skórki i to w centralnym miejscu, na przodzie... No tak, masz problem, defekt, coś się popsuło? Wejdź do kwiaciarni - tu czary się zdarzają :) Główkuję, wymyślam, coś tu przyszyć, coś nakleić... A może by tak... broszki? Nie! Nie umiem, nie, nie i nie! Asia zostawia torbę, obiecuję jej, ze do piątku coś wymyślę.
Czwartek. Siedzę na zapleczu i dumam. Co tu zrobić, żeby naprawić tą torbę? Z tyłu głowy jakieś głosy po cichutku wołają: broszki, blogowe broszki! Nie! Nie umiem! Tym razem głośniej: BROSZKI! Hm... BROOOOOOSZKI!!!!!!!!!! No ok, próbuję. Wybieram 3 kolory szyfonówek: czekolada, rudy, ecru. Zaczynam wycinać kółka: mniejsze, większe, średnie i całkiem maleńkie. Odpalam podgrzewacz - mango-melon (obok jeżyny - mój ulubiony) - no w końcu praca ma być przyjemna, tak? Więc przyjemność czerpię pierw z zapachu świeczki. Opalam krążki jeden po drugim. Ałaaaaaaaaaaa! to mój palec! uff, ok, cały, jeszcze się nie zwęglił! Opalam dalej. Igła, nitka. Układam krążki, jeden na drugim, miarkuję, że chyba starczy... zszywam... Hm... brakuje środka, no przecież! Myślę, myślę... Mam! Koraliki drewniane! Szukam, no bo przecież nie mam wszystkiego pod ręką, cały czas coś przestawiam, sprzatam i niemogę się w tym porządku wcale odnaleźć! W końcu znajduję, 4 odcienie brązu - super! Świetnie pasują! Przyszywam - do największych broszek po trzy, do mniejszych po dwa, do maciupkich wystarcza jeden koralik. W sumie mam 10 broszek. Różne wielkości, w różnych zestawieniach odcieniowych. Idę do domu, zabieram je ze sobą. W sumie nie wiem po co, ale chyba mi się podobają, może chcę, żeby były cały czas ze mną? Tylko po co? Wiem, ahahhaha, jestem nienormalna (ale który artysta jest normalny? hiihih). Niestety mojej psiurze te broszki też się podobają i nim się orientuję - jedna już leży posiekana w drobne strzępy na podłodze... Moja wina, to tylko pies, jest coś ciekawego - trzeba to poznac z ząbkami...
Piątek. Zabieram broszki z powrotem do kwiaciarni. Nie mogę jednak od razu zabrać się za ozdabianie torby - robię pierw zamówioną dekorację ze słoneczników (można ją zobaczyć we wcześniejszym poście). W międzyczasie goszczę przesympatyczną klientkę, która zachwyca się broszkami i koniecznie chce kupić dwie - jedną dla siebie, drugą dla córki! O matko! Ja nawet nie wiem, jak je wycenić! Sprzedaję w końcu dwie za 13zł. Montuję na szybko zapięcia. Zadowolona klientka wychodzi ze sklepu. Ja dalej kończę dekorację słonecznikową. Kiedy słoneczniki piękne się prężą na brązowej matsumacie - zabieram się za torbę! Układam, przekładam, przesuwam, dokładam, odejmuję te broszki... W końcu decyduję się na 3 największe. I przyklejam je na stałe porządnym klejem, nie spadną na pewno!
Przychodzi Asia. Podoba się! Zaczynam wierzyć we własne umiejętności broszkowe! Aczkolwiek nadal uważam, ze Wasze są bardziejsze, no!
A co Wy o nich sądzicie? Piszczcie nawet najbardziej bolesną prawdę! Przyjmę na klatę wiele (ma wieeeeelką klatę, ahahha)!
Całuję i ślicznie dziękuję za każdy komentarz!
I przypominam o moim CANDY - jeszcze tydzień i losowanie!
I przypominam o moim CANDY - jeszcze tydzień i losowanie!