środa, 1 września 2010

Floryści Dzieciom...

... w kwiaciarni PARVIFLORA

Kartka w kalendarzu wskazuje 2 lipca. Zmęczona po całym dniu kwiaciarskiej dłubaniny, siadam z zimnym Magnusem wygodnie w fotelu, odpalam laptopa i zaczynam odprawiać codzienny rytuał przeglądania ulubionych stron www, wśró których jest oczywiście Forum Kwiatowe. Otwieram nowy temat i wczytuję się w ciekawy artykuł-apel. Chodzi o ogólnopolską akcję Floryści Dzieciom. Czekają na chętnych do współtworzenia projektu. Czy w to wchodzę? No jasne! Świetny pomysł no i kolejna okazja by zebrać trochę pieniążków dla Amelki! Zapisy przyjmowane są do 31 lipca. Na niemal 2 tysiące zarejestrowanych użytkowników - odpowiada garstka... Zastanawiam się, dlaczego tak się dzieje? Przecież to niesamowite przedsięwzięcie, którego chyba fajnie być członkiem i dać coś od siebie ot tak, dla dzieci? Suma sumarum - 30 punktów na florystycznej mapie Polski zaczyna świecić różowym światełkiem :)

Dokładnie miesiąc później, 2 sierpnia, dostaję e-maila od Janusza Błaszczyka - managera projektu. W nim Janusz dziękuje za przyłączenie się do projektu, czytam o potrzebie takiej akcji dla dzieciaków, o aktywizacji naszych lokalnych środkowisk, w końcu o wsparciu dla córeczki naszej forowej koleżanki - dla Amelci, do której bloga widzicie banerek z uśmiechniętą dziewczynką z prawej strony ekranu. Czytam również, że możemy liczyć na małe wsparcie [cytat: Dostaniecie na wasz adres 2 kartony zielonej gąbki firmy Victoria, odżywki do kwiatów ciętych dla uczestników warsztatów, odżywkę do kwiatów dla waszej kwiaciarni od firmy Victus - Emak marki Chrysal, plakat akcji do umieszczenia w widocznym miejscu.]. W załączniku - kilka przykładowych zajęć z kwiatami, dla Milusińskich... Poza tym - nasz poczynania warsztatowe zostaną pokazane na portalu. Wszystko wygląda świetnie! Z rogalem od ucha do ucha - zaczynam snuć plany...


Ustalam termin na swoje warsztaty na 29 sierpnia, w ostatnią niedzielę wakacji. Drukuję ulotki, które rozdaję klientom kwiaciarni, przechodniom na ulicy, zostawiam kilka w różnych sklepach i kioskach. Przygotowuję notke prasową, która dzięki uprzejmości kolegi mojego Małża - trafia do kilku redakcji prasowych, radiowych i telewizyjnych. Zbieram i pakuję fanty do loterii fantowej, z której całkowity dochód zostanie przekazany na leczenie i rehabilitację Amelci...

Z niecierpliwością czekam na plakat. Chciałabym go jak najszybciej powiesić w oknie wystawowym, a tu ni widu,  ni słychu... W końcu 12 sierpnia wchodzi listonosz. Taszczy karton - z nadruku na nim widniejącego wnioskuję, że jest to przesyłka z firmy Victoria. Stawia go przy ladzie, odkleja druczek, podsuwa do podpisania. Pytam się, czy to wszystko, co ma dziś dla mnie - a on na to, że tak. Hm... Mam lekkie obawy przed podpisaniem potwierdzenia odbioru przesyłki, bo spodziewam się 2 kartonów gąbki a tu widzę tylko jeden... Może się drugi zawieruszył... Kurczę! No nic, podpisuję w końcu ten nieszczęsny druczek, pan wychodzi ze sklepu a ja rzucam się z nożem na pudło. Otwieram je, a moim wielkim, mało nie wypadniętym z orbit oczom ukazuje się mieszanka przeróżnych produktów Victorii. Hm... Może to jakaś pomyłka? Czekam na 2 kartony zielonej gąbki (czyli około 50 kostek) a dostaję: 7 kostek gąbki zielonej, 7 kostek gąbki szarej, zieloną kulę w siatce, zielony garnet mały, duży, i 3 zielone florety różnej wielkości... Wiadomo, że darowanemu... itd. no ale HELOŁ! Spodziewam się jednego, dostaję drugie... Nie można było tak od razu? Praktycznie wszystko mam już przygotowane do pracy z dzieciakami, każde miało zrobić kawałek toru kwiatowego... W tej sytuacji muszę przeorganizować co nieco; ja wiem, że gąbka nie jest droga, ale zważywszy na fakt, iż finansuję wszystko pozostałe, czyli kwiaty, dodatki, naczynia, dyplomy, słodycze i in. - kolejny wydatek nie nastraje co najmniej pozytywnie...

Na dnie pudła list od pana Grzegorza Woźniaka i plakat. Szybko piszę na plakacie datę moich warsztatów, kilka słów o zapisach itp. Wieszam go na szybie w oknie wystawowym. Idę na forum, a tam... inne osoby zaskoczone tym, co zawierają ich przesyłki... Niestety zostajemy przegadane, kilka ostrzejszych postów znika z tematu... Wiecie co? Zaczynam się powoli gotować!

Ale - jak się potem okazuje - to nie jest jedyna okazja do podniesienia ciśnienia... Kolejną sprawą, która nie została dograna - pomoc dla Amelki. Pojawia się wiele niejasności, ludzie zaczynają pisać do managera projektu, na forum - co z puszkami, co z pozwoleniami na abiórkę publiczną itd. - ten odsyła wszystkich do Karoliny, która dzwoni do mnie zrozpaczona - co ma zrobić? Przecież nie stać jej na zakup 30 skarbon stacjonarnych, z których każda kosztuje blisko 70PLN! Po wtóre - jak ona sama ma załatwiać pozwolenia na zbiórki w róznych miejscach przez różne osoby? Mnie skarbonka od Karoli nie jest potrzebna, tak samo jak zezwolenie - bo już takowe mam u siebie od połowy czerwca... Inna nasza koleżanka z forum również... Ale co z pozostałymi? Spinamy się, piszę na forum, jak możemy rozwiązać ten problem. Zapewniam pomoc w wypełnieniu wniosku, kieruję, gdzie go wysłać. Kilka osób odzywa się do mnie w tej sprawie, za co serdecznie im dziękuję - choć jak się potem okazuje - nie ma możliwości otrzymania pozwolenia aż do 22 sierpnia - kiedy to pani, która się tym zajmuje - wraca dopiero z urlopu... Ta sprawa powinna zostać dograna na samym początku, ale tak to jest, kiedy do głosu dochodzi tzw. spychotechnika...

Po otrzymaniu paczki od Victorii - czekamy na przesykę od firmy Victus-Emak... W kilku miejscach zaczynają się pierwsze warsztaty. Bez obiecanej odżywki. Dowiadujemy się, że zostanie ona wysłana 16 sierpnia. Czekamy więc...

25 sierpnia dzwoni telefon. Raz. Drugi. Nie mogę odebrać, robię bukiet. Oddzwonię jak klientka wyjdzie. Patrzę na wyświetlacz. Numer anonimowy. Jak ja nie lubię czegoś takiego! Po co ludzie się ukrywają z tymi swoimi numerami? Ani oddzwonic, ani zorientować się, kto też chce się z nami skontaktować... W końcu dzwoni raz jeszcze - tym razem odbieram - okazuje się, że rozmawiam z panią z gazety - z Dziennika Łódzkiego. Chwilę rozmawiamy o akcji, o Amelce i pomocy dla niej. Skutkiem naszej rozmowy jest artykuł w piątkowym wydaniu Dziennika Łódzkiego!


Tego dnia i następnego, od rana odbieram masę telefonów. Miejsca na warsztaty w pierwszej grupie kończą się bardzo szybko, to samo dzieje się z grupą drugą, popołudniową! Zainteresowanie jest ogromne! Zaczynam odmawiać przyjęcia dzieci na warsztaty z powodu braku miejsc, których miałam 25!

A odżywki jak nie było tak nie ma...

Sobota. Wstaję skoro świt, giełda. Kwiaciarnia. Robię bukiet ślubny, wydaję go. Przygotowuję swój malutki sklepik na jutrzejsze wkiatowe szaleństwo! Wnosimy kwadratową ławę, ustawiamy krzesełka pozyczone z zaprzyjaźnionego przedszkola. Szykuję nożyczki, rafię, osłonki, gąbki... Cieszę się ogromnie z poprawy pogody - jedziemy naciąć nawłoci. Mamy takie jedno wspaniałe miejsce, skąd czerpię troszkę naturalnych dodatków do swojej pracy. Zaczynam ciąć, zaczyna padać... Robi się strasznie ciemno, a ja mam za mało nawłoci! Małż zaczyna się pukać w czoło: "po co ci tego tyle! Już masz cały pojemnik! Jedźmy do domu zaraz będzie lało!". No tak, gada jak zwykle... Ja wiem ile czego potrzebuję i zawsze mi za mało! Więc idę jeszcze w jedno miejsce, zaczyna coraz mocniej kropić - w sumie to już nieźle pada! Małż się nade mną lituje, wyskakuje z samochodu i pomaga mi ciąć i obrywać zbędne liście... W końcu wsiadamy do samochodu - oberwanie chmury! Nie ruszamy się z miejsca bo widoczność zerowa! Odczekujemy kilka minut, ruszamy. Jestem spokojna. Mam wszystko, czego jutro potrzebuję. No, może brak mi zdrowia... Katar, kaszel, czuję, że chyba bierze mnie gorączka - więc ja biorę Tabcin. Pomaga, wygrzewam się pod kocykiem. Herbatka jedna, druga, piąta... Kawałek czekolady (najwspanialsze lekarstwo na wszystko, nawet na niechorobę!). Wieczorna toaleta. Idę spać.

Niedziela. Budzę się nieco po godzinie szóstej. Budzik mam nastawiony na ósmą, próbuję do tego czasu jeszcze się zdrzemnąć, ale coś nie mogę... Zaczynam się stresować, w sumie nie wiem dlaczego? Wstaję, Małż też się zwleka, jemy śniadanie. Spacer z Gajcią. Kupuję wafelki i lizaki. Dla moich małych warsztatowiczów. Jadę do kwiaciarni wcześniej, chyba nie mogę się doczekać? Wypisuję dyplomy. I czekam na dzieci.

Kilka minut przed godziną 11stą zaczynają się schodzić Milusińscy z rodzicami. Przychodzi fotograf, Darek Jagielski i moja funfela Aga, której zadaniem jest dopilnować loterii fantowej.

ZACZYNAMY!!!

Przedstawiamy się sobie, wypisujemy wizytówki. Opowiadam dzieciom o kwiatach, dlaczego się tym zajmuję, dlaczego bardzo chcę, żeby one również pokochały ten rodzaj sztuki. Wiecie co? Słuchają mnie z ogromnym zainteresowaniem! Omawiam plan naszych zajęć: pierw zrobimy bukiety, potem kompozycje w gąbce w osłonce. Kładę na stolik nawłoć, każde dziecko bierze sobie po 3 gałązki, obrywa liście. Ku ogromnej radości Maluchów - pozwalam rzucać wszelkie śmieci na podłogę! Zdaje mi się, że widzę przez szybę w drzwiach kwiaciarni wóz oznakowany TVP. Hm... Nie, to na pewno nie do nas! To, że moja kwiaciarnia znajduje się po sąsiedzku z gmachem łódzkiej telewizji to jeszcze nic nie znaczy, aczkolwiek...

Pokazuję dzieciom, jak trzymamy liście, jak dokładamy kwiaty i zaczynają nam powstawać fajne bukiety, w których pierwsze skrzypce gra nawłoć i goździki gałązkowe.



Wtem drzwi się otwierają i wchodzą panowie z kamerą, mikrofonami, oświetleniem! Tak! Z TV! aaaaaaaaaaaaaaaaaaaaa! Małe zamieszanie na sali, na zapleczu słyszę, że też ;) Panowie stwierdzają, że się troszkę pokręcą, co nieco nagrają i żeby się nimi nie przejmować, robić swoje. Więc robimy swoje! Bukiety ułożone, wstawione do wazonów, w których jest woda z odżywką - wcześniej tłumaczę dzieciom po co sypiemy odżywkę, dzieci rozpuszczają 2 saszetki FloraLife do litrowego kubełka, mieszamy i wlewamy to do przygotowanych wazonów.


Nagle podchodzi do mnie pan z mikrofonem i prosi o króciutki wywiad! O matko! A ja nawet umalowana nie jestem! No ale ok, rozmawiamy chwilkę o akcji, o loterii fantowej. Nawet jeden chłopczyk udzielił kilku odpowiedzi panu z telewizji!


Żegnamy się. Trzeba oglądać dzisiejsze wydanie Łódzkich Wiadomości Dnia! Ciekawe co z tego wywiadu pokażą, czy wogóle... No nic.

Rozpoczynam dalszy ciąg zajęć. Pokazuję dzieciom gąbkę florystyczną, trochę o niej opowiadam, pokazuję, że świetnie się z niej wycina porządane kształty. Rozdaję dzieciom osłonki - niemal wszystkie dziewczynki chcą różową! Rozdaję również wcześniej przycięte gąbki, proponuję, żeby każdy sprawdził, czy jego gąbka pasuje idealnie do osłonki. Kiedy okazuje się, że tak - na środku stolika ląduje wiadro z odmierzoną wcześniej wodą, do którego dzieci sypią odżywkę, mieszają wodę. Moczymy gąbki. Jest to chyba najciekawszy punkt warsztatów, każdy Maluch z wielkim zainteresowaniem obserwuje swój kawałek gąbki, który tonie!




Dzieciaki wyławiają gąbkę, są zaskoczone, że tyle ta gąbka teraz waży! Kiedy wszystkie gąbki lądują w osłonkach, opowiadam o kompozycjach, przedstawiam najprostsze zasady układania dekoracji. Rozdaję róże, goździki, koreanki, frezje, gipsówkę, alstremerię, do tego ruskus i szparagus pierzasty. Teraz dopiero nastaje istne szaleństwo tworzenia! Powstają fantastyczne kompozycje!



A wśród tego wszystkiego - śmiech dziecka! Najcenniejsze, co mogłam dziś otrzymać! Wszystkie buzialki uśmiechnięte! Jeszcze kilka pamiątkowych zdjęć, wręczenie dyplomów i słodkości, moc podziękowań spływa na moje serce! No, i skarbonka Amelki się zapełnia! Jestem szczęśliwa!



Po pierwszej grupie - mam tzw. międzygrupę - kilkoro dzieciaczków układa swój pierwszy w życiu prawdziwy bukiet! Są przeszczęśliwe a i ja się cieszę! Dyplomy, zdjęcia, łakocie, podziękowania...



Mamy chwilkę na oddech, Małż jedzie po chińszczyznę a ja z Agą sprzątamy cały bałagan z podłogi. Przygotowuję wszystko dla grupy popołudniowej, która zbiera się w okolicach godziny 15stej. Pierw bukiety z nawłoci i goździków, potem moczenie gąbki, kompozycje w osłonkach, dyplomy, łakocie, podziękowania...

Po wszystkim padam na fotel. Spełniona. Szczęśliwa. Wszystko poszło zgodnie z planem! Ciepła herbatka, relaks połączony z odiwedzaniem Waszych blogów... A wcześniej nagrywam moje wystąpienie w TV!

*******

Poniedziałek. Listonosz przynosi kopertę. Odżywki dotarły na miejsce...

*******

Czy w przyszłym roku wezmę udział ponownie w ogólnopolskiej akcji Floryści Dzieciom? Nie wiem. Sama idea warsztató dla dzieci jest fantastyczna, tylko ta cała organizacja nie do końca mi się podoba. No i mam jeszcze kilka "ale" co do przygotowań itd ale to już zatrzymam dla siebie i dla kilku przyjaciół... Nie chcę, żeby mój blog stał się miejscem, gdzie się kogoś oczernia, stawia w złym świetle - znaczy w prawdziwym, ale niekoniecznie dobrym dla tej osoby. Lub grupy osób...

*******

Dziękuję, mam nadzieję, że choćmngarstka z Was dotrawała do końca tego megadługiego posta, obiecuję więcej Was tak nie męczyć, aczkolwiek kto wie, kto wie... :)

Buziaczki!

7 komentarzy:

  1. Przesympatyczny, optymistyczny post!
    Twoje posty czyta się z zapartym tchem-nigdy nie męczysz!
    Myślę, że rewelacyjnie wywiązałaś się z tego zadania! Podziwiam, naprawdę szczerze podziwiam!
    Idea świetna, wspaniale zrealizowana!
    Jesteś bardzo wszechstronna...
    To wyjątkowa cecha, a do tego Twoja serdeczność-nic dziwnego, że dzieci były takie szczęśliwe i zadowolone z zajęć?.!
    Super relacja-dzięki!
    Pozdrawiam!
    -M.

    OdpowiedzUsuń
  2. Przeczytałam Twój post z zapartym tchem i..... nie wiem co napisać. Z jednej strony nie rozumiem jak organizator może dopuścić do takiej sytuacji. Właściwie to trudno go nazwać organizatorem. Nie pierwszy raz spotykam się z taką sytuacją. Łatwo jest rzucić pięknym hasłem a potem zepchnąć wszystko na innych. Z drugiej strony jestem pełna podziwu dla Ciebie i tego ile serca w to włożyłaś. Ja nie wiem czy bym się nie załamała choć też wiem, że w takich sytuacjach adrenalina bierze górę i człowiek się spina. Pozdrawiam Cię ciepło.

    OdpowiedzUsuń
  3. Chyba zawsze tak jest że osoba która powinna zapiąć wszystko na ostatni guzik uważa że zapodanie tematu to wystarczająco dużo włożonej pracy ... przecież znajdzie się jakiś jeleń który pociągnie dalej i wszystkim się zajmie żeby wstydu nie było :)Ale widać że dzieciaczki zadowolone ... Na pocieszenie zapraszam Cię na moje candy

    OdpowiedzUsuń
  4. Ważne ,że impreza się udała ,dzieciaki były zadowolone i skarbonka pełna ;)
    Pomysł z kwiatowym tortem naprawdę rewelacyjny!
    Wiem ,że dzieci uwielbiają zabawy w gąbce , bo pamiętam jak moja kilkuletnia Olka podziurawiła mi palcem , cały zapas floretów ;)

    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  5. Przeczytałam wszystko...a pod koniec to miałam dreszcze i łzy w oczach. Czułam się jakbym tam była cały ten czas z Tobą i dzieciakami...I wiesz co Ci powiem : JESTEŚ WIELKA !!! Mam nadzieję,że za rok też pewnie się przyłączysz do takiej akcji albo sama coś wymyślisz, bo Ty chyba już tak masz... Trzymam za Ciebie kciuki !!!

    OdpowiedzUsuń
  6. Miło sie czyta takie posty, wciąż z uśmiechem na twarzy :) Piękne przezycia i super pamiątka.

    OdpowiedzUsuń
  7. Jesteś niesamowita, pięknie to wszystko zrobiłaś, zadbałaś o wszystko, brak mi słów...
    Jak będziesz miała chwilę, to zapraszam do blogowej zabawy. Utulam Cię mocno Madziu!!!

    OdpowiedzUsuń